Grupa pierwsza pod opieką wychowawcy Kacpra Jefmańskiego wybrała się na pierwsza w tym roku szkolnym wycieczkę, a raczej kulinarną wędrówkę. Nowy rok szkolny to nowe wyzwania. Choć skład grupy I nieznacznie się zmienił, kilku naszych wychowanków opuściło placówkę, przybyło kilka nowych twarzy, to nasze „ Kulinarne Wędrówki” muszą trwać. Dlatego w minioną sobotę wybraliśmy się w tereny najbliższe naszej placówce. Wiecie, tak żeby nie zmęczyć się za bardzo, bo po wakacjach brakuje kondycji …
Nasz cel to przede wszystkim Przełęcz Niedźwiedzia. Piękne miejsce. Przebiega tędy szlak niebieski prowadzący z Dziećmorowic do Zagórza Śląskiego. Tuż przy szlaku na malowniczej polanie, przy granicy lasu rozbiliśmy nasz obóz. Chwila odpoczynku by złapać oddech po niezbyt trudnym, choć dla niektórych wyczerpującym podejściu, łyk wody i możemy przystąpić do pracy. Przybyliśmy w to miejsce z zamiarem przygotowania posiłku. Szybko rozdzieliliśmy zadania. Część z nas starannie przygotowała palenisko, inni zajęli się zebraniem drewna na opał, inni przygotowaniem kuchni. Rozpalenie ogniska krzesiwem nie jest wcale takie proste. Przekonaliśmy się jak ważne jest staranne przygotowanie rozpałki, kiedy to kolejny rój wykrzesanych przez nas iskier nie dał wymarzonych rezultatów. Po dłuższej chwili i pewnych poprawkach udało się rozpalić ogień. W tym czasie reszta chłopaków przygotowała kijki do pieczenia i kiełbasę. Byliśmy trochę głodni więc podjęliśmy decyzję, że najpierw przekąsimy coś na szybko a potem wrócimy do gotowania. I tak się stało. Kiełbasa była wyśmienita. Kto nie je mięsa niech żałuje … Żart! Ale kiełbasa na serio była smaczna. Po szybkiej przegryzce kontynuowaliśmy pracę w kuchni. Krojenie cebuli, szynki, doprawienie, kropla tłuszczu i … na ogień. Najpierw przesmażyliśmy cebulkę z szynką, następnie doszły jajka. Mmmmm … Jajecznica. Wspaniała była. Tylko bez soli. Zapomnieliśmy soli. Smak uratowała mieszanka ziół i chilli. Wiadomo, zawsze może być lepiej.
Chwila błogiego lenistwa po posiłku, rozmowy, wygłupy… A potem deser. Na deser pianki. Pianki z ogniska to rarytas. Wspaniała skarmelizowana skorupka i ciepły, płynny, cukrowy środek. Ojej, najedliśmy się jak świnki… Ciężko było nam się zebrać do powrotu. Jeszcze tylko gaszenie ogniska i posprzątanie obozu. Żaden śmieć nie może zostać. Główna zasada: Nie zostawiamy po sobie żadnych śladów!! Droga powrotna minę dość szybko, choć wydaje mi się, że moglibyśmy spędzić w tym miejscu o wiele więcej czasu.
Tekst i zdjęcia – K. Jefmański